Info
Suma podjazdów to 7992 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2016, Maj2 - 2
- 2015, Lipiec13 - 0
- 2014, Luty3 - 3
- 2013, Październik4 - 0
- 2013, Sierpień3 - 0
- 2013, Czerwiec4 - 0
- 2013, Maj2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2012, Wrzesień1 - 3
- 2012, Sierpień3 - 0
- 2012, Lipiec1 - 0
- 2012, Czerwiec3 - 3
- 2011, Sierpień7 - 2
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Luty2 - 0
- 2010, Sierpień3 - 1
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec1 - 0
- DST 23.70km
- Czas 01:40
- VAVG 14.22km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 5
Czwartek, 16 lipca 2015 · dodano: 10.11.2015 | Komentarze 0
Jako, że już przed wyjazdem zdecydowaliśmy zostać w Wiedniu i zrobić sobie jeden dzień wolnego obudziliśmy się dopiero przed 10. Po przebudzeniu nie czułem się najlepiej, byłem słaby, miałem katar i prawdopodobnie gorączkę. Tego dnia postanowiliśmy jednak zwiedzić Schönbrunn i nie było mowy o odpoczynku, więc po śniadaniu (parówki + apap) ruszyliśmy przed siebie na pustych rowerach. I mimo że nie miałem bagażu jechało mi się fatalnie, nie miałem siły pedałować a najmniejsza górka sprawiała mi problemy. Do tego wszystkiego było przed południem więc robiło się już okropnie ciepło. Na szczęście pod sam pałac prowadzi droga rowerowa. Z resztą w Wiedniu ich nie brakuje, są dobrze oznakowane, z dobrą nawierzchnią i na prawdę jest ich sporo. Ja byłem zaskoczony taką ilością ścieżek i nawet Artur był w szoku, bo myślał że Paryża już żadne miasto nie przebije. Pod pałac dotarliśmy równo o 12:00, przypięliśmy rowery i ruszyliśmy zwiedzać. Turystów jak mrówków, a szczególnie Azjatów ze swoimi drogimi aparacikami, właściwie mijaliśmy ich na każdym kroku. Pałac cudowny, ogrody wspaniałe i tyle. Chciałbym ująć to co zobaczyłem ale nie potrafię. Chwytałem każdą chwilę, byłem zachwycony i mogę powiedzieć tylko, że jeśli będziecie mieć okazję zajrzeć do Schönbrunn'u to serdecznie polecam. Zdjęcia nie są w stanie oddać tego rozmachu i piękna. Chodząc tam myślałem jak człowiek bez ówczesnej technologii potrafił stworzyć takie cuda architektury. Pod pałacem i w ogrodach spędziliśmy ponad godzinę, a czułem się jakbym chodził cały dzień. Upał i przeziębienie dawały mi się tego dnia we znaki. Po obejściu całych ogrodów wróciliśmy do rowerów i popedałowaliśmy na sjestę do domu. Kiedy Klaudia wróciła z uczelni skoczyliśmy jeszcze popływać w Dunaju (woda w mieście czyściutka), na ostatnie zakupy w Wiedniu, a wieczorem obejrzeliśmy Króla Lwa. I tak zakończył się dzień pełnego relaksu i wrażeń oraz nasz ostatni dzień w Wiedniu, pięknym mieście, które warto odwiedzić.







- DST 71.00km
- Czas 05:10
- VAVG 13.74km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 4
Środa, 15 lipca 2015 · dodano: 20.10.2015 | Komentarze 0
Dzień rozpoczął się.....SŁONECZNIE. Taka miła odmiana naszych poranków, choć ja czułem że pomału dopada mnie przeziębienie, efekt wiatru i deszczu poprzedniego dnia. Ale trzeba było spiąć poślady i pedałować przed siebie tym bardziej, że do Wiednia nie zostało nam już dużo, bo tylko jakieś 50km. Zebraliśmy się około 7:30 i dalej podążaliśmy drogą nr "9". Oprócz czołowego wiatru właściwie w ten dzień nie działo się nic specjalnego, nigdzie się nam nie spieszyło, nocleg mieliśmy pewny (u koleżanki Artura), a do Wiednia mieliśmy jak rzut kamieniem. Pierwsze zarysy stolicy zobaczyliśmy jakieś 15km przed miastem. Około południa wjechaliśmy do Wiednia i pierwsze co usłyszeliśmy to dwóch kłócących się Polaków. Następnie zatrzymaliśmy się na przystanku tramwajowym by skorzystać z łazienki i gdy Artur poszedł w ustronne miejsce, zaczepia mnie żulowaty koleś z oddzywką: "Ej, masz fajke kolego?". No cóż... z rozmowy dowiedziałem się chociaż, że dwa tygodnie temu jacyś dwaj "popaprańcy, tacy jak my" również jechali przez Wiedeń na rowerach. Po oddaniu tego i owego ruszyliśmy dalej, po drodze słysząc jeszcze nieraz naszą ojczystą "mowę" (bo czasem zastanawiam się jak co drugim słowem może być ku**a). Oczywiście parę razy zgubiliśmy drogę, ale w końcu wylądowaliśmy pod kościołem wotywnym i w parku Sigmunda Freuda. Spędziliśmy to trochę czasu, przy okazji kupując mapę miasta. Następnie zajechaliśmy pod Ratusz, pod którym (a raczej na którym) wieczorem miał się odbyć festiwal filmowy. Dalej zajechaliśmy pod katedrę św. Szczepana gdzie zaczepiło nas dwóch turystów z Polski i jak zwykle te same pytanie, skąd jedziecie, jak długo itp. Po krótkiej rozmowie ruszyliśmy w stronę mieszkania koleżanki od Artura. Jako, że z uczelni wracała o 18, mieliśmy jeszcze 1,5h wolnego czasu i zatrzymaliśmy się na skwerze by chwilę posiedzieć na ławce. Oczywiście nie zostaliśmy nie zauważeni i podbiło do nas dwóch rodaków mieszkających w Wiedniu. Poświęciliśmy im chwilę uwagi, następnie udaliśmy się do sklepu i w umówione miejsce, gdzie mieliśmy się spotkać z Klaudią. Po chwili oczekiwania poznałem nową osobę i ruszyliśmy do jej mieszkania. Po złożeniu dobytku w piwnicy, wzięliśmy wspaniały prysznic, chwilę odpoczęliśmy i wieczorem skoczyliśmy nad Dunaj uczcić spotkanie złotym napojem.
Dzień zakończyliśmy w wygodnych łóżkach :)









- DST 105.00km
- Czas 08:09
- VAVG 12.88km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 3
Wtorek, 14 lipca 2015 · dodano: 19.10.2015 | Komentarze 0
Obudziliśmy się około godziny 7. Padało....znowu. Po śniadaniu jednak przestało padać i mogliśmy spakować się i ruszyć w kierunku Hodonina, Breclava, a następnie do Austrii. W Strážnicach dopadł nas znowu deszcz, który postanowiliśmy przeczekać na przystanku, jednak kiedy nie było widać perspektyw na poprawę pogody, ruszyliśmy w dalszą drogę. Za Hodoninem przestało padać na resztę dnia lecz Arturowi zepsuła się jedna z pedał, a dokładnie łożysko. Po prowizorycznej naprawie mogliśmy jechać dalej. Przy wyjeździe z Breclava pobłądziliśmy, a raczej to ja pobłądziłem i wróciliśmy z powrotem do miasta. Jednak nic się nie dzieje przypadkowo, ponieważ chwile po wjechaniu do miasta Arturowi po raz drugi zepsuła się pedała i tym razem na dobre.Po paru próbach naprawy, daliśmy za wygraną i uderzyliśmy do najbliższego sklepu rowerowego. Za około 100 koron kupiliśmy pedały i nawet uprzejmy sprzedawca raz dwa je wymienił, przy okazji trochę z nami dyskutując (jak powiedział: "Pole a české se rozumět navzájem). Po naprawie ruszyliśmy w stronę granicy z Austrią cyklostradą, któa miała nas doprowadzić do pierwszego austriackiego miasta Reinthal. Po przejechaniu kilku kilometrów lasem i zasięgnięciu porady co do kierunku podróży wyjechaliśmy na starym przejściu granicznym, gzie postanowiliśmy zjeść obiad. Po posiłku ruszyliśmy dalej i ku naszemu zdziwieniu zaraz za granicą zaczynała się EuroVelo "9", europejska droga rowerowa nr"9",która łączy Bałtyk i Adriatyk (od Gdańska do Puli, 1 930 km) oraz biegnie do samego Wiednia. Nie zastanawiając się długo obraliśmy nową drogę. Muszę przyznać, że na samym początku zachwycało mnie wszystko, pola, pola, pola (żadnego lasu), nawet wiatr mi nie przeszkadzał. Potem zachwyciłem się budownictwem, zupełni innym niż w Polsce czy w Czechach, a na końcu podziwiałem EuroVelo "9". Co jakiś czas przygotowane miejsce postojowe, niektóre z pięknymi, zadbanymi łazienkami i wodą zdatną do picia (jak się okazało w całym kraju wodę piję się z kranu, bo jest tak czysta). Na jednym takim postoju zabawiliśmy trochę dłużej korzystając z pompy i łazienek. Pierwszego dnia zachwyciłem się wszystkim co mijałem i tylko wiatr dał mi się we znaki. Jednak przy takiej drodze, bez lasu, ciężko znaleźć dobre miejsce na nocleg. Odkąd zaczęliśmy się rozglądać, przejechaliśmy sporo kilometrów nim znaleźliśmy w miarę osłoniętą polanę. Nim się rozbiliśmy złapał nas jeszcze przelotny deszczyk i ten przenikliwy wiatr, który nie miał zamiaru nam odpuścić. Dopiero późnym wieczorem, po postawieniu namiotu nieco zelżał i mogliśmy cały miniony dzień i pobyt w nowym państwie uczcić austriackim piwem z widokiem na migające w oddali światła wiatraków.








- DST 143.00km
- Czas 08:15
- VAVG 17.33km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 2
Poniedziałek, 13 lipca 2015 · dodano: 14.10.2015 | Komentarze 0






- DST 122.00km
- Czas 07:13
- VAVG 16.91km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 1
Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 12.10.2015 | Komentarze 0
Dawno mnie tutaj nie było, ale może coś sklecę ;)
Wpis rozpocząć trzeba od przygotowań do wyprawy. Najpierw jako, że zostałem osamotniony w takim przedsięwzięciu przez mojego przyjaciela, z którym to zaczynałem swoje podróże, musiałem znaleźć sobie nowego towarzysza podróży. Jak się okazało znalazłem go już w zeszłym roku ;) Otóż zeszłoroczne plany były wielkie (mam nadzieje przejechać tą trasę, na razie jest ona głęboko schowana), i już w tedy musiałem szukać nowego kompana. Dodałem ogłoszenie tu i tam, znalazło się parę osób ale tylko z jedną utrzymałem dłuższy kontakt. Jednak jak to czasem bywa, człowiek sobie planuje, a życie definiuje te plany. Posypało mi się tu i tam, przez co nie dałem rady nigdzie wyjechać. Minęło pół roku i około stycznia/lutego zacząłem myśleć nad tegoroczną wyprawą. Odgrzebałem w pamięci pewne miejsce widziane na zdjęciach w Austrii i uznałem że to może być dobry pomysł. Zostało tylko znaleźć towarzysza do podróży (jako że nie zwykłem sam się na takie wycieczki udawać). Przypomniałem sobie właśnie o tym koledze do którego pisałem w zeszłym roku i postanowiłem odezwać się do niego z nową propozycją wyprawy. Po paru dniach oczekiwania nadeszła odpowiedź z chęcią uczestnictwa. Po kilku wymienionych między sobą mail'ach, w końcu doszło do spotkania by obgadać wszystkie szczegóły i w ten sposób poznałem Artura. Postanowiliśmy wyjeżdżać ode mnie z domu, więc dzień przed odjazdem powitałem u siebie nowego kolegę i przy piwku dogadaliśmy ostatnie plany wyprawy. Wstaliśmy trochę później niż planowaliśmy, ale była niedziela i w sumie nie spieszyło nam się specjalnie. Po śniadaniu spakowaliśmy ostatnie rzeczy pożegnaliśmy się z moim bratem i zaczęła się nasza pierwsza podróż.
Wyjechaliśmy około 8:15. Poranek był ciepły, bezwietrzny, a drogi były puste. Kierowaliśmy się na Pawłowice, i tu krótki postój, by mój brat mógł podrzucić mi rozmówki niemiecko-polskie, które zostawiłem w domu (awaria nr 1), a dalej w kierunku Kończyc Wielkich by tam odbić na Karvinę. O godzinie 9:53 przekroczyliśmy naszą pierwszą granicę i znaleźliśmy się w Republice Czeskiej. W Karvinie trochę pobłądziliśmy przez objazdy, ale w końcu udaliśmy się drogą na Ostravę. Postanowiliśmy nie zwiedzać tego miasta i minęliśmy je obwodnicą, a następnie skręciliśmy w stronę Bilovca. Po odjechaniu jakiś 10km od Ostravy przypomniało nam się że wiozę flagi (Polski i Sląska) więc postanowiłem zaczepić je o sakwy. Dalej w Klimkovicach czekały nas pierwsze zakupy i jak się okazało Artur zabrał ze sobą tylko Euro zostawiając kartę bankową w domu (awaria nr 2). Ugadaliśmy się że za zakupy w Czechach płacę ja, a Artur będzie stawiał w Austrii. Po szybkich zakupach, w których nie mogło zabraknąć czeskiego piwa ;p, udaliśmy się w dalszą drogę. Przed miejscowością Fulnek, Artur prawdopodobnie najechał na kamień i tym samym złapał gumę (awaria nr 3). Chwilę wcześniej mijaliśmy przystanek, na który postanowiliśmy wrócić i tam naprawić usterkę, a przy okazji ugotować pierwszy wspólny obiad. Po posiłku, spotkaniu "tubylca" (starszego pana Pepika) ,wymianie dętki i krótkiej siescie, ruszyliśmy dalej. W Odrach zaczęliśmy się zastanawiać nad poszukaniem pierwszego noclegu i zależało nam na tym aby rozbić się przy jakiejś rzeczce. Przy szukaniu miejsca mijaliśmy dwóch rowerzystów, którzy widząc Polską flagę serdecznie nas pozdrowili...po polsku ;) Po krótkiej rozmowie okazało się że zwiedzają Czechy już od tygodnia jeżdżąc cyklostradami (jest ich dużo, ale spora część ma kamienistą nawierzchnię co utrudnia poruszanie się z sakwami) i też rozglądali się za noclegiem. Przejechaliśmy z nimi kawałem szukając miejsca, ale w końcu każda dwójka pojechała w swoją stronę. Po paru minutach znaleźliśmy świetne miejsce w Mankovicach nad rzeczką. Cisza, spokój, daleko do domostw i przede wszystkim było miejsce do obmycia się. Nic tak nie cieszy jak trochę wody po całym dniu jazdy. Po sowitej kolacji odpoczęliśmy chwilę nad rzeką, rozbiliśmy namiot, zabezpieczyliśmy rowery i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek.
Tak zakończył się dzień pierwszy naszej wyprawy.




- DST 60.70km
- Czas 03:23
- VAVG 17.94km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Przejażdżka przed zajęciami
Środa, 26 lutego 2014 · dodano: 26.02.2014 | Komentarze 0
Przed dzisiejszymi zajęciami wybrałem się na małą wycieczkę. Z Gliwic wyruszyłem do Toszka zobaczyć zamek, 3 razy myląc drogę i tym samym nadłożyłem parę kilometrów. W końcu jednak dotarłem pod zamek i po krótkim zwiedzaniu usiadłem na ławce na małe co nieco, czyli kanapki z szynką. Po posiłku zacząłem się zastanawiać co robić dalej. Według moich obliczeń miałem jeszcze sporo czasu do zajęć, więc po krótkiej chwili namysłu i sprawdzeniu drogi ruszyłem do Pławniowic. Droga z Toszka do miejscowości Niewiesze była wspaniała. Równiuśki nowy asfalt i praktycznie zero ruchu, choć myślę że jest to główniejsza droga. Jadę tym asfaltem, zerowy ruch wokół mnie i niewiesze już jestem w Niewiesze. Trasa szybko uciekła, i dalej prowadziła mnie droga rowerowa wzdłuż brzegu jeziora. Dojechałem nią prawie pod sam pałac. Według tablicy informacyjnej obowiązywały bilety wstępu na teren zespołu pałacowo-parkowego, 3zł normalny, 1,50zł ulgowy. Nikt jednak przy furtce nie stał, a nie będę się szwendał po komnatach i szukał sekretariatu, bądź kogoś komu mógłbym zapłacić, mimo że pieniądze na prawdę śmieszne (wrócę kiedyś autem i zapłacę 2 razy ;)) Zwiedziłem więc pałac z zewnątrz, pstryknąłem parę fotek i ruszyłem dalej, w drogę powrotną, a prowadziła mnie dobrze oznakowana ścieżka rowerowa.
Dojechałem do domu cało i szczęśliwie, dzisiaj już bez upadku ;)
- DST 44.10km
- Teren 3.00km
- Czas 02:29
- VAVG 17.76km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy raz z SPD
Wtorek, 25 lutego 2014 · dodano: 25.02.2014 | Komentarze 3
Nad wybraniem się na rower myślałem 2 godziny. Najpierw nie wiedziałem czy mi się chce (wiem, że bluźnię) a potem nie wiedziałem gdzie jechać. W końcu jednak ustaliłem jakiś plan i ruszyłem na wycieczkę w kupionych niedawno butach SPD. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że był to mój pierwszy raz z takim sprzętem (w końcu się zdecydowałem i jestem bardzo zadowolony).
Żeby nie zapomnieć się wypinać zrobiłem sobie przypominajkę
Na początku szło gładko,pogoda super, lekki wiaterek, nie zaliczyłem żadnej gleby. Zwiedziłem Przyszowice, następnie zamek w Chudowie i ruszyłem przez Gierałtowice do Knurowa. Bocznymi drogami prowadziła mnie droga rowerowa, aż tu nagle przed skrzyżowaniem z główną drogą zniknęły wszystkie znaki (albo ja jestem ślepy i nie widziałem takowego). Jaką taką orientację kierunków mam więc skierowałem się w stronę Knurowa, choć jechałem teraz główną drogą, co nie bardzo mi odpowiadało. Po pewnym czasie dotarłem do miasta i skierowałem się w stronę Gliwic, ale źle skręciłem i zajechałem do Żernicy.
W sumie to jestem z tego zadowolony bo zrobiłem więcej kilometrów.Dalej ruszyłem w kierunku autostrady i wyasfaltowaną drogą wzdłuż A4 dotarłem do przejazdu. Następnie dojechałem do głównej drogi, którą udałem się do Gliwic. W mieście szło mi świetnie, na światła się wypinałem i wpinałem, i tak ciągle aż sobie myślę że bardzo dobrze mi idzie, że już weszło mi to chyba w nawyk i nie zaliczę wywrotki. Nie chwal dnia przed zachodem słońca, jak się to mówi, bo na następnych światłach chwyciłem za hamulec i jakoś tak mi się zapomniało o nogach i...bęc w centrum miasta na oczach przechodniów i kierowców. Ale doszedłem do wniosku, że jak się nie wywrócisz to się nie nauczysz. Już dalej bez przeszkód dotarłem do domu ;)
- DST 52.70km
- Czas 02:40
- VAVG 19.76km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy wypad tego roku
Niedziela, 23 lutego 2014 · dodano: 25.02.2014 | Komentarze 0
Niedzielny poranek przyniósł dużo słońca, więc razem z wujkiem wybraliśmy się na pierwszą wycieczkę w tym roku. Z początku narzuciliśmy sobie duże tempo i moje zastane mięśnie trochę to odczuły, ale kryzys był chwilowy. Zajechaliśmy do Kobióra, a następnie drogą rowerową, swoją drogą w opłakanym już stanie, do Pszczyny pod Pałac. Następnie obok zagrody Żubrów i przez zaporę w Porębie wróciliśmy do domu, gdzie czekał na mnie...Żubr ;)
- DST 39.10km
- Teren 5.00km
- Czas 01:45
- VAVG 22.34km/h
- VMAX 49.40km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
jechać, czy nie jechać
Piątek, 25 października 2013 · dodano: 25.10.2013 | Komentarze 0
Gdy się dziś obudziłem, plan był prosty: rowerek. Jednak po zajęciach na uczelni już zacząłem się zastanawiać, jechać czy może jednak dziś odpuścić. Ale za chwilę przypomniałem sobie starą zasadę, że jak się nie chce to tym bardziej trzeba pojeździć. I jestem bardzo zadowolony z podjęcia takiej decyzji, bo trasa świetna choć bardzo ruchliwa. Niestety poruszałem się w większości głównymi drogami i minęło mnie tego dnia sporo aut, a nie wszędzie droga (nie mówiąc już o poboczu) była przyjemna dla rowerzysty.
- DST 35.70km
- Czas 01:41
- VAVG 21.21km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Międzynarodowy dzień roweru!
Czwartek, 24 października 2013 · dodano: 24.10.2013 | Komentarze 0
Trzeba było uczcić światowy dzień roweru i choć pogoda rano nie sprzyjała udało mi się tego dnia pojeździć. Trasa nie duża, ale cieszę się że przejechałem chociaż tyle. Zobaczyłem radiostacje, pałac, 2 kościoły i port :D Zdjęcia poniżej.