Info
Suma podjazdów to 7992 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2016, Maj2 - 2
- 2015, Lipiec13 - 0
- 2014, Luty3 - 3
- 2013, Październik4 - 0
- 2013, Sierpień3 - 0
- 2013, Czerwiec4 - 0
- 2013, Maj2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2012, Wrzesień1 - 3
- 2012, Sierpień3 - 0
- 2012, Lipiec1 - 0
- 2012, Czerwiec3 - 3
- 2011, Sierpień7 - 2
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Luty2 - 0
- 2010, Sierpień3 - 1
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec1 - 0
- DST 130.39km
- Czas 08:20
- VAVG 15.65km/h
- Sprzęt Kate
- Aktywność Jazda na rowerze
Nad Bałtyk - Dzień 2
Środa, 17 sierpnia 2011 · dodano: 14.05.2012 | Komentarze 0
Bąków-Kalisz
Budzik zadzwonił o 6:00, ale miałem ciężko sie obudzić, tak więc wstałem dopiero o 6:20. Po śniadaniu, trzeba znowu było pakować się do sakw i ruszać w dalszą drogę na Kalisz...Oby tylko bez przeszkód. Rano było jeszcze chłodno i wilgotno, a tyłek bolał po wczorajszym dniu jakbym siedział cały dzień na kamieniu. Nasze "wyprane rzeczy" nie zdążyły niestety wyschnąć, ale kolega Mariusz wpadł na wspaniały pomysł, żeby suszyć je w czasie jazdy na bagażniku.
Droga była przyjemna i nie za wiele się działo. Około godziny 10:00 skorzystaliśmy ze wcześniejszego pomysłu i rozwiesiliśmy nasze pranie.
Jadąc cały czas główną drogą dojechaliśmy do Praszki, w której mieliśmy odbić w boczna drogę, ale przegapiliśmy znak i chwilkę błądziliśmy, a po za tym nic specjalnego sie nie działo tego dnia. Niestety nogi znowu bolały chociaż jechało mi się o wiele lepiej niż wczoraj, ale wciąż pedałowało się okropnie, zostając w tyle. Mariusz powiedział, żebym dopompował sobie powietrza do koła, ale jakoś to zignorowalem, a rada jak się okazało była bardzo trafna, ale o tym trochę, trochę, trochę dalej od tego miejsca.
Dalej jechaliśmy bocznymi drogami, między polami, lasami i małymi wsiami. Było tak aż do godziny 11:13, kiedy to Mariusz złapał gumę.
Szczęście w nieszczęściu, że stało się to w momencie gdy akurat wyjeżdżaliśmy z lasu, przez który przez dłuższą chwilę jechaliśmy. Piechotą doszliśmy do miejscowości Bagatelka i Mariusz zabrał się do zmieniania dętki. Ściągnęliśmy tylne kółko i okazała się że opona jest przetarta w 3 miejscach. Nie sposób na niej dalej jechać, a do większej miejscowości było ok. 3 km, w której moglibyśmy zakupić jakieś ogumienie. Uznaliśmy, że ściągniemy oponę i wymienimy dętkę, a później sie pomyśli co dalej. Długo się z nią szarpaliśmy, była jakaś okropnie naciągnięta i nie chciała zejść. Towarzyszyły nam miejscowe dzieciaki (tubylcy ;p), a opona była uparta jak osioł. Namęczyliśmy sie przy jej sciągnięciu. Gdy tylko udało nam się ta sztuka podjechała pewna Pani, która była zainteresowana co się stało. Gdy usłyszała jaki pech nas spotkał postanowiła nam pomóc i wziąć jednego z nas do Sokolników, w którym to jest sklep rowerowy. Pojechał Mariusz, a ja miałem chwile czasu by posiedzieć i odpocząć. Nie wrócił z dobrymi wiadomościami...opon w tym sklepie nie było. No cóż trzeba było wymienić dętke i zrobić prowizoryczne łatki na oponie.
Chwila namysłu i zabraliśmy się do roboty. Po tym jak Mariusz pociął pękniętą dętkę i zrobił łatki trzeba było założyć z powrotem oponę. W tą stronę również nie było łatwo, a na dodatek okazało się, że guma na obrzeżu opony się starła i wystawał drut ją kształtujący. Po kilku staraniach udało się ją założyć i napompować koło. Ale przez drut dętka wystrzeliła jak przebity balon. Została nam ostatnia dętka, ale bez nowej opony nie damy rady zajechać daleko.
Załamka ;/
Po chwili przyszedł syn przysłany przez ową Panią. Pojawił się z oponą, nie była ona w dużo lepszym stanie, ale na nic innego nie mogliśmy w tym momencie liczyć. (A i tak dziękuje bardzo za tą okazaną nam pomoc). Szybko założyliśmy dętkę, oponę i zabraliśmy się do pompowania. Jak się okazało wentyl był zepsuty. Krótko mówiąc nie trzymał powietrza... To nas dobiło, ni dętki, ni opony, ni sklepu rowerowego i co tu teraz robić. Morale spadły, usiedliśmy zrezygnowani i właściwie na tą chwilę nie pozostało nam nic innego jak śmiech z tak beznadziejnej sytuacji.
Chwilę później przejeżdżał pewien mieszkaniec miejscowości, który również postanowił nam pomóc po dłuższej rozmowie. Wziął nam koło z chęcią jego napompowania. Długo na niego czekaliśmy, ale gdy się zjawił uszczęśliwił nas tak, że brakło nam słów. Na kółko założył swoją dętkę i oponę(nie była nowa, ale w stanie bardzo dobrym). Nie chciał wziąć nic za tak wielką udzieloną nam pomoc, a do tego jeszcze pojechał z nami 2km, żeby wskazać nam drogę. Nim ruszyliśmy dalej jeszcze chwilę sobie porozmawialiśmy, o wyjazdach na rowerze i jak się okazało on również w przeszłości często jeździł na rowerze w dalsze trasy. A za taką wielką pomoc bardzo z naszego miejsca dziękujemy.
Bóg zapłać :)
Przed dalszą jazdą zadecydowaliśmy że zjedziemy z naszej wytyczonej trasy by zajechać do miejscowości Osiek celem zakupienia tam kilku dętek, bo została nam tylko jedna, ta z zepsutym wentylem, który jednak, jak się okazało, nie był zepsuty bo wystarczył wkręcić jedną małą cześć. Przejechaliśmy kila kilometrów i okazało się że Mariuszowi ucieka powietrze z tylnego koła. Dojechaliśmy do Galewic i tam jeszcze raz zdjęliśmy oponę i okazało się że dętka była nieszczelna w jednym miejscu. Wymieniliśmy ją, znowu poszarpaliśmy się z założeniem opony na koło i uznaliśmy, że teraz nie mamy wyboru musimy kupic dętki. Gdy dojechaliśmy do owej miejscowości, sporo czasu zajęło nam poszukanie sklepu rowerowego, który miał się tu znajdować. Jeden znaleźliśmy w Ośku-koloni, ale okazało się że jest zamknięte. Ludzie pokierowali nas dalej do Ośka mówiąc, że tam również znajdziemy dętki, niestety chyba przegapiliśmy sklep i przejechaliśmy całą miejscowość nic nie znajdując. Do Kalisza zostało nam jakieś 50 km. Po takich przygodach jazda choćby 2 km bez ani jednej dętki nie była dobrą perspektywą, ale trzeba było pedałować. Wracać się nie mieliśmy zamiaru, a chcieliśmy dojechać tego dnia do wytyczonego celu. Więc wzięliśmy się do robienia kilometrów.
Do Kalisza dojechaliśmy gdy zaczynało robić się już szaro, a jeszcze trzeba było znaleźć nocleg. Camping miał być nad jeziorem Szałe, ale po drodze napotkana dziewczyna powiedziała że w okolicy nie znajdziemy żadnego pola namiotowego. Nieco się zasmuciliśmy, ale trzeba było spróbować i tu narodził się dla mnie dodatkowy problem choć starałem się to ukryć. Problem ten pojawił się już wcześniej podczas moich krótkich wycieczek i treningów. A było nim moje kolano, które bolało, przy każdym zwyrtnięciem pedałami. Było to coś jak gdyby ktoś wbijał mi w nie igły. Z dwojga złego już wolałem, żeby bolały mnie same uda, ale trzeba było sobie jakoś radzić z tym bólem. Starałem się oszczędzać to kolano i jak najmniej nim poruszać, ale tego problemu bardzo się obawiałem bo nie poradziłbym sobie z tym w następnych dniach a tyle drogi jeszcze do przejechania przed nami. Ale na razie szukaliśmy miejsca na nocleg z nadzieją na znalezienie pola namiotowego nad jeziorem. Gdy dojechaliśmy okazalo się, że faktycznie nie ma żadnego campingu, był (ale go zamknęli) i będzie (otworzą go w przyszłości). Padł pomysł, że rozbijemy gdzieś namiot na dziko, ale najpierw podjechaliśmy pod hotel Maria spytać się czy możemy się rozbić na ich posesji i skorzystać z prysznica. Po krótkiej rozmowie z właścicielem, szybko rozłożyliśmy nasz dach nad głową i skorzystaliśmy z ogromnej przyjemności jaką jest ciepła woda po całym dniu podróży.
Po kolacji szybko zasnąłem wyczerpany całym dniem.
W drogim dniu przejechaliśmy: 130,39km w 8h 20min
Zasnąłem szybko więc nie rozmyślałem nad minionym dniem, ani nad tym który nastanie i tym co może się w nim wydarzyć.