Info
Suma podjazdów to 7992 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2016, Maj2 - 2
- 2015, Lipiec13 - 0
- 2014, Luty3 - 3
- 2013, Październik4 - 0
- 2013, Sierpień3 - 0
- 2013, Czerwiec4 - 0
- 2013, Maj2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2012, Wrzesień1 - 3
- 2012, Sierpień3 - 0
- 2012, Lipiec1 - 0
- 2012, Czerwiec3 - 3
- 2011, Sierpień7 - 2
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Luty2 - 0
- 2010, Sierpień3 - 1
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec1 - 0
- DST 118.00km
- Czas 08:14
- VAVG 14.33km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 10
Wtorek, 21 lipca 2015 · dodano: 06.03.2016 | Komentarze 0
Przed Freyung - Sobeslav
Dzień rozpoczęliśmy około 7:10 wskakując na naszą "dwunastkę", dzień który wystawił nas na próbę, dzień w którym miałem dość i zacząłem się zastanawiać "na cholerę ja to robię?", dzień w którym przeklinałem drogę i w końcu dzień który bardzo miło wspominam. Ale od początku, czyli od naszej "12-stki". Jechało się nieciekawie, ruch spory, masa tirów, do tego Artur wciąż odczuwał trudy wczorajszego dnia. Na szczęście po około 6km zjechaliśmy na Freyung, a dalej na Hinterschmiding do którego prowadził spory podjazd. W miasteczku postój pod sklepem i rzut oka na przydrożną mapę. Do Philippsreut mieliśmy cały czas boczną drogę a dalej wskakujemy znowu na dwunastkę, raz dwa i jesteśmy w Czechach. Po chwili przyglądania się dostrzegłem, że czeka nas podjazd na górę (927m n.p.m), ucieszyłem się. Po zakupach ruszyliśmy w dalszą górzystą drogę, wspinając się na 18%-owy podjazd (nasz rekord) oraz na wcześniej wspomnianą górę. Dalej do granicy prowadził spory zjazd i tym samym z powrotem znaleźliśmy się w Republice Czeskiej, co postanowiliśmy uczcić śniadaniem i odpoczynkiem na polanie. Po krótkiej drzemce ruszyliśmy dalej kierując się na Volary i Prachatice, ignorując znak objazdu i jakąś informacje o moście, "ja nerozumím česky, jedeme dále", będziemy martwić się potem. W Volarach pewien pan poinformował nas, że na Prachatice ne pojedemy bo most jest w naprawie. Zignorowaliśmy to, uznając że skoro tyle przejechaliśmy i tyle trudności pokonaliśmy, damy rade i teraz. W Blažejovicach faktycznie trwała naprawa mostu ale po przyjaznym machnięciu ręką do robotników, puścili nas boczkiem, przerywając na chwilę pracę. Dalej zaczęliśmy podjazd na przełęcz, za nim kolejny podjazd i kolejny i pomału zaczynałem mieć tego dość (o Arturze nawet nie wspomnę). Żeby tego było mało, czułem się jakbym miał balon w brzuchu, strasznie przeszkadzało to w jeździe. Po drodze mijaliśmy małe wioski, aż w końcu znaleźliśmy się pod elektrownią atomową. Przejeżdżając obok niej nasłuchiwaliśmy alarmu wzywającego do ucieczki i efektu promieniowania (jakichś dodatkowych nóg, nadprzyrodzonych mocy, lub zwykłego doładowania energią) ale nic nie usłyszeliśmy, ani nie zauważyliśmy. Za elektrownią skręciliśmy w jakąś podrzędną drogę, która po paru kilometrach zaczęła mocno opadać. Według mapy powinniśmy minąć dwie miejscowości, ale po drodze nie było oznak życia i zaczęliśmy mieć małe wątpliwości co do kierunku jazdy, nie było jednak mowy o powrocie. W końcu zjazd się skończył i przejechaliśmy nad Vltavą, a następnie czekał nas kolejny spory podjazd. Dalej kierowaliśmy się na Sobeslav, nieraz męcząc się jeszcze na górkach. W końcu zaczęło się ściemniać i postanowiliśmy poszukać miejsca na nocleg, a do tego ja miałem już serdecznie dość. Bolała mnie każda część ciała, bardzo prawdopodobne, że miałem gorączkę i po raz pierwszy pomyślałem "po co, no po co ja się tak męczę... na kiego grzyba to robię?" Jednak miejsca dogodnego nie było i tym sposobem podjechaliśmy prawie pod sam Sobeslav, rozbijając się na polanie w lesie. Postawiliśmy namiot, skuliśmy rowery, łyknąłem Apap, i walnąłem się wyczerpany do namiotu nie zwracając uwagi na chmarę komarów. Tego dnia po raz pierwszy poczułem tęsknotę za domem, która nie opuściła mnie już do końca.

Kategoria Czechy/Austria