Info
Suma podjazdów to 7992 metrów.
Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2016, Maj2 - 2
- 2015, Lipiec13 - 0
- 2014, Luty3 - 3
- 2013, Październik4 - 0
- 2013, Sierpień3 - 0
- 2013, Czerwiec4 - 0
- 2013, Maj2 - 0
- 2013, Marzec1 - 0
- 2012, Wrzesień1 - 3
- 2012, Sierpień3 - 0
- 2012, Lipiec1 - 0
- 2012, Czerwiec3 - 3
- 2011, Sierpień7 - 2
- 2011, Maj1 - 0
- 2011, Luty2 - 0
- 2010, Sierpień3 - 1
- 2010, Lipiec4 - 0
- 2010, Czerwiec1 - 0
- DST 71.00km
- Czas 03:57
- VAVG 17.97km/h
- Sprzęt Kely
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 2
Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 09.10.2013 | Komentarze 0
Ujsoły - Korbielów
Po Mszy św. oraz pysznemu śniadaniu pożegnaliśmy się z gospodarzami i wyruszyliśmy zmierzyć się przygotowaną trasą. Tego dnia pogoda od rana nie dopisywała, wisiały nad nami ciężkie chmury, z których w każdej chwili mogło zacząć padać. Długo nie trzeba było czekać. Pierwsze krople spadły podczas podjazdu na Słowację. Na starym przejściu granicznym, poubieraliśmy przeciwdeszczowe kurtki i ruszyliśmy w dół. Następny postój był pod zadaszonym przystankiem autobusowym, w którym to pierwsi czekali na ostatnich
(czyt. mnie ;p). Po chwili odpoczynku ruszyliśmy dalej i skręciliśmy w lewo, na całkiem stromy podjazd. Na szczycie, pod kapliczką, czoło stawki czekało na resztę (tym razem już nie mnie :D). Mijają sekundy, minuty, kwadrans a tu nie ma 3 naszych rowerzystów. Żeby tego było mało nie można się było do nich dodzwonić. Po kolejnych 10 minutach i nawoływaniach ruszyliśmy dalej z nadzieją, że może nasz samochód techniczny ma ich na oku. Po paru kilometrach przy skrzyżowaniu z główną drogą znalazły się trzy małe świnki w chatce...eee...to znaczy zguby pod przystankiem autobusowym. Po krótkim ochrzanie, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Woda chlapała z góry, dołu, prawej i przodu, a do tego teren ten jest strasznie pagórkowaty. Moja słaba kondycja pomału, co raz bardziej dawała mi się we znaki. W Novoci zatrzymaliśmy się na posiłek, szybki bo cały czas padało. Teraz przed nami góra, dół, góra, dół, duża góra, co znaczy masę pagórków i podjazd do Korbielowa. Z początku trzymałem się czołówki, ale ukształtowanie terenu dało mi popalić i szybko straciłem ich z oczu. Koledzy za mną niestety też mieli ciężko i w końcu zostałem na drodze sam, nie widząc nikogo przed ani za sobą. Gdy w końcu skończyły się pagórki, rozpoczął się podjazd pod Korbielów. Już na początku miałem ciężko, ale w połowie miałem na prawdę dość. Mimo tego nie poddałem się parłem przed siebie, nie zsiadając z roweru i w końcu z chlupoczącymi butami dotarłem na szczyt. Pokonałem słabości i dobrnąłem. Po dłuższym oczekiwaniu rozpoczął się przyjemny zjazd, aż do samego domku w którym mieliśmy przenocować. Wieczorem oczywiście, jeśli jesteś z Bratem Mirkiem, wspaniałe, obowiązkowe ognisko. i tak zakończył się drugi dzień.